Friday 13 February 2009

Help me...

Wiedziałem, że tak będzie. To się musiało zdarzyć. Połączenie mojej słabej woli oraz całej otoczki miejsca, w którym jestem to idealna mieszanka. Idealna dla nałogu. Nałogu, który opanował mnie całkowicie.

Już kiedyś z nim walczyłem i nawet udało mi się wygrać. Choć walka była ciężka i nierówna, z pomocą życzliwych mi osób dałem radę.

Wiedziałem, że tak będzie jak wrócę do Iranu. Znajomi, mający blade pojęcie o tej, nie bójmy się tego tak nazwać, chorobie, zazdrościli. Mówili "tam jest tego pełno, masz wielkie szczęście, to jest przecież 5 razy tańsze niż w Polsce, a do tego najlepsze na świecie". Zupełnie jakbym tego nie wiedział....

Głupi człowiek ze mnie. Myślałem, że mogę to kontrolować. Kupić raz, spróbować i na 100% nie chcieć tego więcej. Przechodzić obok tego obojętnie każdego dnia. Jak bardzo się myliłem...jakże się myliłem....

Kupiłem raz. Niewiele. Tak na jeden raz. Wchłonąłem w kilka minut. Było mi dobrze. Od razu poprawił się humor. Serce zaczęło wolniej bić, problemy przestały istnieć, mogłem oddać się błogości...

...i nie mogłem przestać o tym myśleć. Każdego dnia, każdej chwili, biłem się z myślami, chuciami, dziką chęcią ponownego spróbowania. Ale wałczyłem... walczyłem i poległem. I znowu kupiłem. Tym razem więcej. Miało starczyć na dłużej. Ale nic z tego. Zniknęło szybciej niż się spodziewałem.

Wtedy czara goryczy się przelała. Wpadłem po uszy. Wpadłem w szpony siły, której nie umiałem się przeciwstawić. Umysł opanowany został pragnieniem większej ilości tego świństwa. Diabelskiego wymysłu, który od kilku tygodni nie opuszcza mnie na krok. Który przeklinam, ale bez którego nie wyobrażam sobie dnia...



...irańskich pistacji solonych. To złooooooooooooooo ukryte w łupince...

Tuesday 10 February 2009